Warto pogrzebać czasem w starej skrzyni, gnijącej omalże w piwnicznym kącie i z jej zakurzonego dna wyciągnąć coś, czego się dawno nie widziało. Pod mocarnymi splotami zdziczałych kabli, szeleszczących i posykujących niczym jadowite węże można znaleźć wiele... na przykład: smoka. Oczywiście, smoka oswojonego, zamkniętego bezpiecznie w zielonym pudełku z napisem "dvd" po boku.
Takiego właśnie gada znalazłam ja, choć ukrył się on pod niepozornym napisem na wieczku, który głosił: "Królowa Bona". Wiedziałam jednak, że w herbie ma smoka i w żadnym razie nie należy go lekceważyć.
Ten doskonale zrealizowany mini-serial historyczny z lat 1980 - 1981 w reżyserii Janusza Majewskiego to kompletna historia niełatwego życia królowej Polski Bony Sforza d'Aragona.
Władczyni ta nie została doceniona mimo gorliwej pracy, jakiej się podjęła i z sukcesem przeprowadzała dla dobra naszego kraju. Zapewne dlatego, że zwykła ona zbyt często mieszać się do spraw uważanych wówczas za domenę mężczyzn, a wybuchowy i nieustępliwy charakter współczesnej businesswoman nie uczynił jej bynajmniej królową kochaną. Zrobiła zaś niemało: rozbudowała Warszawę i całe Mazowsze, zadbała o skup dóbr na Litwie, zapełniając pusty wcześniej skarbiec królewski.
Czy jednak komuś mogła być w smak kobieta tak chciwa i żądna władzy?
Została wreszcie sama, opuszczona, zdyskredytowana i znienawidzona nawet przez własnego syna - Zygmunta Augusta.
Gra aktorska i scenariusz w tym dwunastoodcinkowym widowisku to jego niewątpliwe największe atuty.
Aleksandra Śląska w roli tytułowej krzyczała, wydawała rozkazy, awanturowała się i rozpaczała - a wszystko to z teatralnym rozmachem, z prawdziwą mocą godną polskiej królowej. Każde "presto!" w jej ustach rozkazywało, każde "Dio!" rozpaczało, a "mio caro" zawsze rozczulało słodyczą.
Inni aktorzy poradzili sobie równie świetnie, ale nic nie mogło przyćmić blasku aktorstwa odtwórczyni głównej roli.
Na osobną pochwałę zasługuje jednak choćby Piotr Fronczewski w roli Stańczyka. Roli skromnej, a jednak tyle mówiącej o ówczesnej sytuacji naszego kraju.
Scenariusz autorstwa Haliny Auderskiej (także autorki wspaniałej książki "Królowa Bona. Smok w herbie", na której podstawie powstał scenariusz do serialu) to mieszanka błyskotliwego humoru z logicznie i spójnie skonstruowanymi dialogami, niebanalnymi i zmuszającymi widza do analizowania, myślenia o możliwych konfiguracjiach fabuły.
Klimat serii też warto zaliczyć w poczet zalet; z łatwością pozwala się on wczuć w realia XVI w.
Pozwolę sobie tu na małą dygresję odnośnie klimatu w serialach czy filmach historycznych.
Uważam, że współczesna polska kinematografia pod tym względem boleśnie kuleje. Doskonały obraz w wysokiej jakości, jaskrawe kolory i nędzna gra aktorska, scenariusz - sieczka, fabuła - porażka, efekty - quasi-amerykańska papka wizualna. Po seansie filmu takiego jak choćby "1920 Bitwa Warszawska" (2011) straciłam wiarę w możliwości naszych rodzimych twórców.
Czy to w końcu nie jest jakiś rodzaj drażniącej ironii losu, że w dobie ubogiej pod niemal każdym względem, takiej jaką był z całą pewnością socjalizm tworzyliśmy o wiele lepsze widowiska historyczne niż teraz?
Lepsze: tak, ale zapewne mniej widowiskowe - powiedziałoby wielu. Niech więc mówią, jeżeli cenią efekty wyżej niż sens, wyżej niż aktorstwo, wyżej niż klimat... których w "Królowej Bonie" na szczęście nie braknie, a wrócić można zawsze do tej, moim zdaniem, lepszej strony minionego reżimu i to nawet, jak powiedziałaby władczyni: presto. Wystarczy przecież tylko pogrzebać w starej skrzyni i wyciągnąć z niej smoka.
Takiego właśnie gada znalazłam ja, choć ukrył się on pod niepozornym napisem na wieczku, który głosił: "Królowa Bona". Wiedziałam jednak, że w herbie ma smoka i w żadnym razie nie należy go lekceważyć.
Ten doskonale zrealizowany mini-serial historyczny z lat 1980 - 1981 w reżyserii Janusza Majewskiego to kompletna historia niełatwego życia królowej Polski Bony Sforza d'Aragona.
Władczyni ta nie została doceniona mimo gorliwej pracy, jakiej się podjęła i z sukcesem przeprowadzała dla dobra naszego kraju. Zapewne dlatego, że zwykła ona zbyt często mieszać się do spraw uważanych wówczas za domenę mężczyzn, a wybuchowy i nieustępliwy charakter współczesnej businesswoman nie uczynił jej bynajmniej królową kochaną. Zrobiła zaś niemało: rozbudowała Warszawę i całe Mazowsze, zadbała o skup dóbr na Litwie, zapełniając pusty wcześniej skarbiec królewski.
Czy jednak komuś mogła być w smak kobieta tak chciwa i żądna władzy?
Została wreszcie sama, opuszczona, zdyskredytowana i znienawidzona nawet przez własnego syna - Zygmunta Augusta.
Gra aktorska i scenariusz w tym dwunastoodcinkowym widowisku to jego niewątpliwe największe atuty.
Aleksandra Śląska w roli tytułowej krzyczała, wydawała rozkazy, awanturowała się i rozpaczała - a wszystko to z teatralnym rozmachem, z prawdziwą mocą godną polskiej królowej. Każde "presto!" w jej ustach rozkazywało, każde "Dio!" rozpaczało, a "mio caro" zawsze rozczulało słodyczą.
Inni aktorzy poradzili sobie równie świetnie, ale nic nie mogło przyćmić blasku aktorstwa odtwórczyni głównej roli.
Na osobną pochwałę zasługuje jednak choćby Piotr Fronczewski w roli Stańczyka. Roli skromnej, a jednak tyle mówiącej o ówczesnej sytuacji naszego kraju.
Scenariusz autorstwa Haliny Auderskiej (także autorki wspaniałej książki "Królowa Bona. Smok w herbie", na której podstawie powstał scenariusz do serialu) to mieszanka błyskotliwego humoru z logicznie i spójnie skonstruowanymi dialogami, niebanalnymi i zmuszającymi widza do analizowania, myślenia o możliwych konfiguracjiach fabuły.
Klimat serii też warto zaliczyć w poczet zalet; z łatwością pozwala się on wczuć w realia XVI w.
Pozwolę sobie tu na małą dygresję odnośnie klimatu w serialach czy filmach historycznych.
Uważam, że współczesna polska kinematografia pod tym względem boleśnie kuleje. Doskonały obraz w wysokiej jakości, jaskrawe kolory i nędzna gra aktorska, scenariusz - sieczka, fabuła - porażka, efekty - quasi-amerykańska papka wizualna. Po seansie filmu takiego jak choćby "1920 Bitwa Warszawska" (2011) straciłam wiarę w możliwości naszych rodzimych twórców.
Czy to w końcu nie jest jakiś rodzaj drażniącej ironii losu, że w dobie ubogiej pod niemal każdym względem, takiej jaką był z całą pewnością socjalizm tworzyliśmy o wiele lepsze widowiska historyczne niż teraz?
Lepsze: tak, ale zapewne mniej widowiskowe - powiedziałoby wielu. Niech więc mówią, jeżeli cenią efekty wyżej niż sens, wyżej niż aktorstwo, wyżej niż klimat... których w "Królowej Bonie" na szczęście nie braknie, a wrócić można zawsze do tej, moim zdaniem, lepszej strony minionego reżimu i to nawet, jak powiedziałaby władczyni: presto. Wystarczy przecież tylko pogrzebać w starej skrzyni i wyciągnąć z niej smoka.
<Od lewej: Zdzisław Kozień jako spokojny król - Zygmunt Stary, Piotr Fronczewskie jako mądry błazen - Stańczyk oraz Aleksandra Śląska jako władcza królowa Polski - Bona>